Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

li, powitać i słowem serdecznem pocieszyć. Chciała go i Krystyna spotkać, bo jej serce tkliwe znieść nie mogło tej myśli, że komuś przykrość wyrządziło, a może i życie złamało, a tym kimś był człowiek zacny, poczciwy, kochający.
Bilecki zwolnił kroku, puszczając przodem kobiety.
— Idźcie, przygotujcie śniadanie, ja zaraz nadejdę, rzekł i zawrócił w stronę kościoła. Minął jedną, drugą gromadkę, wtem przystąpił do niego chłop siwiejący już, niemłody w wielkim baranim kożuchu.
— A, jak się macie, Szymonie, zawołał z ukontentowaniem Bilecki, dobrze, że was spotykam. Co się stało z waszym panem, żeśmy go dziś w kościele nie widzieli?
— Och, panie dziedzicu, nieszczęście wielkie na nas wszystkich spadło.
— Co takiego! na litość, mówże, mów, choroba czy strata jaka?
Chłop frasobliwie wziął się za głowę, potem trwożnym wzrokiem rzucił dokoła.
— Nieszczęście, panoczku, wielkie nieszczęście, przyszli w nocy żandarmi i naszego pana zabrali.
— Co ty mówisz?... zabrali?! i gdzie powieźli?... nie wiecie?
— Ponoć aż do Siedlec, do głównego naczalstwa. Oj, dolo nasza nieszczęśliwa, co my teraz poczniemy biedne sieroty!
Bilecki stał jak skamieniały. W głowie mu szumiało, ból szarpał serce. Nowy cios dotykał go jako Polaka i jako przyjaciela. Odczucie niewoli i ciągłego niebezpieczeństwa do wściekłości go pobudzały, a czuł się bezsilnym, zgnębionym, nie mogącym nic poradzić ni sobie, ni nikomu.