Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wybiegł z pokoju, by płaczu matki nie słyszeć, a ta ręce i oczy podniosła do nieba, wzywając stamtąd ratunku i pociechy. Na dole znowu kroki zadudniły, zaturkotała bryczka... biedna matka jęknęła i bezprzytomna upadła na poduszki.


VII.


Cicha, święta noc Bożego Narodzenia była na schyłku, kiedy z parafjalnego kościoła wypłynęła fala ludzi i, podzielona na mniejsze i większe gromadki, rozproszyła się po wszystkich drogach i ścieżkach. Głuchą pustkę zimowego krajobrazu ożywił wnet wesoły rozgwar i śmiechy i tony kolęd radosnych. Cieszyli się ludzie, śpiesząc do swych zagród, by tam zanieść błogosławieństwo Dzieciątka Bożego, zanieść tego ducha wiary i nadziei, jakim ich serca ta wielka uroczystość napełniała i krzepiła. Między wracającymi z nabożeństwa znajdowali się i Bileccy z całą swą rodziną. Szli pieszo, bo kościół mieli tuż za wioską, szli wmieszani w ten tłum gwarny i rozradowany, ale z nim tego wesela nie dzielili. Tak oboje Bileccy, jak Krystyna, a nawet starsza dziatwa, byli jacyś skupieni, milczący i niewiadomo czy pod wrażeniem wczorajszego zajścia, czy z jakiego innego powodu, jacyś niespokojni i trwożni. W kościele modlili się żarliwie, gorąco, a teraz żal dziwny ściskał im serca, a w pamięci stawały obrazy cierpień piętrzących się dokoła. Jeszcze przytem i Krasnodębskiego w kościele nie dostrzegli, co ich niemile uderzyło. Żadnego on święta nie opuścił, by nie być na Mszy św., a dziś, w taką uroczystość niema go, to już się chyba coś stało. A Bileccy tak widzieć go chcie-