Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczących oczu do szyb okiennych przylgnęło, bacznie obserwując ruch każdy, chciwie każde słowo chwytając. Gdy jednak po kolacji z izby wychodzić zaczęto, nie było już nikogo, nic obecności niepożądanych gości nie wskazało. Cisza głucha i martwota panowały dokoła, a jak okiem zajrzeć, wszędzie było biało! biało!
Z izby czeladnej Krasnodębski udał się prosto do pokoju matki, która, czując się trochę niezdrową, wcześniej do łóżka się położyła. Wszedł cicho, sądząc, że śpi, ale nie spała.
— Jak to dobrze, żeś przyszedł, rzekła z czułością, jeśliś nie bardzo zmęczony, siądź tu przy mnie.
— I owszem; spać się już nie położę, za parę godzin trzeba się wybierać na Pasterkę.
— Taka brzydka pora, możebyś tej myśli zaniechał, a jutro rano wysłuchał nabożeństwa.
— Nie, mamo, nie mogę. Ludzi zachęcałem do pójścia na Pasterkę, a sam miałbym się od tego obowiązku uchylić? To niepodobna, przykład mi z siebie dać trzeba. Będą tam i unici, którym po nocy łatwiej wemknąć się do kościoła.
— Zanadto ty się dla unitów poświęcasz, zanadto się nimi opiekujesz; oby to na nas jakiego nieszczęścia nie sprowadziło.
— Trudno, moja mamo, to co robię jest obowiązkiem każdego prawego Polaka, a jak przyjdzie cierpieć, to przyjmę i to z rezygnacją, dziękując Bogu, że mi dał się urodzić katolikiem.
— Tak, westchnęła matka, jak twego ojca, tak i moja rodzina od katolickich przodków pochodzi, ale jest coś, co mnie obawą napełnia, a o czem ty nie wiesz jeszcze..
— Cóż to takiego?