Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! Matko Boża, miej nas w swej opiece, abym, pomagając tym nieszczęśliwym, siebie i dzieci swych nie zgubił.


III.


Po nocy słotnej pogodniejszy ranek zaświtał. Krasnodębski, wyruszywszy w pole do robotników, skręcił w stronę lasu. Nie zagłębiając się w jego gęstwinę, jechał brzegiem, kierując się w stronę widniejącej zdala wieży kościelnej. Koń stąpał wolno po nierównej ścieżce, a on zamyślony wodził wzrokiem po przeświecającem przez cienką ściankę lasu zlekka omglonem polu. Nagle głuchy tętent kopyt końskich zwrócił jego uwagę. Spojrzał — i aż się w tył cofnął wraz z koniem. Przez pole ku lasowi pędziła amazonka, zręcznie kierując karym konikiem. W granatowej sukience, białym ciepłym szałem niby obłokiem otoczona, jechała wprost na niego, jakby jakąś tajemniczą ręką wiedziona. Uśmiechnięta, różowa, zdało się, że z rozkoszą używa przejażdżki, z całą pełnią swobody ciesząc się tym wiejskim krajobrazem, który ma w sobie tyle uroku, gdy go cisza owiewa, a słońce złoci.
Krasnodębski jakby przyrósł do miejsca, nie śmiał, zda się, oddychać, by nie spłoszyć cudownego zjawiska. Była to Krystyna, sama w pustem polu... co za spotkanie! Minęła go, nie spostrzegłszy za drzewami i, kierując się brzegiem lasu, jechała dalej. Krasnodębski popędził za nią. Odwróciła głowę, by spojrzeć kto nadjeżdża, i zwolniła bieg konia. Na grzeczny ukłon odpowiedziała uśmiechem, lecz jednocześnie lekka chmurka przemknęła po jej czole. Zauważył to Krasnodęb-