Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozstali się, nową myślą zajęci, do snu przecież obojgu się nie spieszyło. Matka nie ruszyła się z fotela, ale, wsparłszy głowę na ręku, dumała nad czemś głęboko, a nagła jakaś troska posępną chmurą zaciemniła pogodne jej czoło.
— Co począć? wyrwały się z jej ust słowa, powiedzieć Stefanowi?... Nie, nie, toby go zupełnie od zamiaru ożenienia odwiodło, a tu ja nad grobem, dzieci maleńkie i on sam na świecie bez życzliwej koło siebie istoty — to mię zastrasza. Nic mu tymczasem nie powiem.. A jak dojdą? wyszperają? Ha, na to w ostatniej chwili sposób się jakiś znajdzie, znaleźć musi. Nim umrę, jedno jeszcze wyżebrać muszę u Boga: zacną, poczciwą żonę dla Stefana, troskliwą opiekunkę dla jego dzieci.
Podniosła się z fotela, uklękła przy łóżku i do wiszącego na ścianie obrazu Matki Bożej ręce wyciągnęła.
— Matko strapionych, Ucieczko nieszczęśliwych, wesprzyj... dopomóż... ratuj nas!
Długo się modliła, przedstawiając Królowej niebios, tak potrzeby swoich najbliższych, jak i ucisk nieszczęsnego narodu. Z modlitwą, ze łzami spływał powoli gniotący jej duszę ciężar niedoli, o której codzień słyszała, i obaw, które tak często biednem jej sercem miotały. Wreszcie z sił wyczerpana, ale spokojniejsza i pełna ufności w sprawiedliwość Bożą, do snu się utuliła.
Tymczasem Krasnodębski, siedząc przy łóżeczku swej starszej pięcioletniej córeczki, snuł w myśli piękne plany i poddawał się urokowi rozkosznego upojenia, jakie nim owładnęło. Zdawało mu się, że Krystynę zna już dawno, że staranie o jej rękę nie powinno się długo