Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

my, ale możemy przynajmniej pochwycić wlot pierwsze sygnały ostrzegawcze.
Od czasu kiedy urząd amerykański wydaje patenty na rośliny, sprytni i pomysłowi ludzie zabrali się z większym zapałem do wyczynów botanicznych.
Są już podobno nasturcje o 60 płatkach zamiast zwykłych pięciu, są niebywałe jakieś grzyby i orzechy, jeden z dziennikarzy opisuje pomidor zupełnie niepodobny do ojca, dziada, ani do nikogo z rodziny — 150 nowych odmian kwiatów i owoców opatentowano dotychczas. Związek tej botaniki twórczej z techniką jest bliższy, niżby się zdawać mogło, bo nowe okazy powstają niekiedy pod wpływem bombardowania komórek i zarodków promieniami Roentgena, które coś tam zmieniają w „chromosomach“ tajemniczych. Można dziś w ogóle zostać hreczkosiejem w murach najludniejszego masta, można sadzić w grudniu i zbierać w marcu, można być rolnikiem bez ziemi, hodować jarzyny na trocinach, kartofle w wannach i rynienkach. Czy i te nowe sposoby zdobycia chleba, żywności nazwiemy także „wybrykiem obłąkanej cywilizacji“?
Największy, najbardziej zdumiewający „postęp“ — to powinno chyba dać śledziennikom temat do poważniejszych rozmyślań — zaznacza się od lat kilkunastu w dziedzinie, która z natury rzeczy najdalej leży od naszych spraw przyziemnych, materialnych i powikłanych — w