Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak jego własny siedmioletni syn, oglądając jakiś kran felerowaty, powiedział z uśmiechem: aha, patrzcie, znów ci dorośli coś sknocili...
Autor owego rozumnego i pożytecznego dzieła znalazłby piękne potwierdzenie swej zasadniczej tezy w najnowszych dziejach czcigodnej astronomii. Tyleśmy się nasłuchali o „rosnącym wszechświecie“, najtęższe mózgi — Einstein, de Sitter, Eddington — pracowały nad teorią kosmicznej „bańki mydlanej“. Zebrano nawet bardzo poważny materiał dowodowy. Świetny Hubble z Mount Wilson odkrył istotnie, że linie spektralne mgławic dalekich wyraźnie przesunięte są w „stronę czerwoną“, że światy od nas uciekają, jak odłamki bomby po wybuchu. Przez dłuższy czas pisano szeroko w książkach i artykułach popularnych o triumfującej hipotezie, i nagle sam świetny Hubble się wycofuje, mgławice według jego spostrzeżeń „uciekają“ za prędko, wszechświat — jeżeli trzymać teorii — jest stanowczo „za mały“, za młody, zanadto nabity materią. Ani wiek się nie zgadza, ani rozmiar — otrzymujemy dziwaczny model kosmosu. Hubble uważa, że przesunięcia spektralne muszą mieć jakąś inną przyczynę, że modnym „rozciąganiem wszechświata“ nie wytłumaczymy zjawisk... krótko mówiąc — znów ci „dorośli“ coś tam sknocili. I to w takiej statecznej, poważnej, czcigodnej, odwiecznej nauce, jak astronomia.