Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzić jakiejś przymusowej „kontroli urodzeń“ — ale dla maszyn, wynalazków, pomysłów, odkryć, nie dla ludzi?
Po starszym ekonomiście zabrał natychmiast głos młodszy, prof. Hogben z Londynu i wytłumaczył koledze w dłuższym przemówieniu, że właściwie... powtarza przestarzałe argumenty dawnych „maszynoburców“. Nie trzeba pchać palca w koła rozpędowe — zło tkwi gdzie indziej. Nie umiemy sobie dać rady z maszynami, z motorami, bo nam ktoś pomieszał fatalnie języki, jak za czasów biblijnej wieży Babel. Kształcimy tłumy fachowców, przyrodników, inżynierów, których nic poza ich specjalnością nie obchodzi, a zarząd główny, podział właściwy dóbr tego świata powierzyliśmy mężom stanu, którzy znów nie zdają sobie sprawy z wszechmocy, z zasięgu potęg technicznych, nie widzą „linij generalnych“ nie dostrzegają faktów oczywistych, nie rozumieją, że każde wielkie odkrycie laboratoryjne ma wpływ przemożny na stosunki socjalne. Jeszcze dość niedawno — mówił Hogben — wielki Gladstone, znakomity polityk, w czasie, kiedy już depesze szły przez kabel transatlantycki, pytał fizyka, Faradaya, czy można dla prądu elektrycznego znaleźć jakie zastosowanie praktyczne? I ten sam wdzięk naiwności zdobi wciąż jeszcze Gladstone’ów dzisiejszych — sypią paragrafami, wydają prawa i zakazy i nie mają pojęcia o siłach, które oblicze świata rzeźbią i prawdziwy wyraz mu nadają.