Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

londyński p. Lynd, zastanawia się w dłuższym artykule nad tym, co to takiego tkwi w feralnej cyfrze i czy trzynastka doprawdy przynosi nieszczęście? Usiłuje sobie przypomnieć, ile razy siedział jako trzynasty przy stole, ile razy jechał autobusem nr. 13 przez miasto, proponuje nawet rodzaj dochodzenia statystycznego, żąda uwzględnienia liczby 13 w zestawieniach urzędowych, w kronice wypadków. Można przecież chyba sprawę zbadać obiektywnie, naukowo, prawda?
Argumentem naukowym trudno zabić upartą bzdurę i rzecz podziwu godna, ile się tego pleni na łamach dzienników. Niedawno obiegła prasę europejską wiadomość niesamowita o pewnym profesorze włoskim, który tka „czapki-niewidki“ z jakichś promieni nieznanych — kieruje snop światła na — nudniejszą — osobę znajomą i ta osoba znika jak dym. „Człowiek niewidzialny“ z fantastycznej nowelki Wellsa... Kilka miesięcy temu zresztą podobne brechty o znikających dłutkach i śrubokrętach opowiadał w Londynie jakiś Węgier wędrowny. Sensacja się zjawia, skacze po szpaltach gazet i — znika bez pomocy promieni specjalnych. Ale po dwóch kwartałach wraca, nabiera wigoru, szerzy się „pandemicznie“, jak grypa.
I zawsze się w najpoważniejszym dzienniku znajdzie miejsce na krew mrożącą w żyłach historię o duchu z epoki Tudorów. Jest to, jak się dowiadujemy, nie duży człowiek w zabłoconych