Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pewnej ciekawej książce o „zwycięzcach chorób“ znaleźć można już na pierwszych stronicach zdanie ważkie, choć niepokojące. Człowiek dopiero od czasu Pasteura i Miecznikowa umie organizować świadomie samoobronę we własnym organizmie, umie alarmować straże „fagocytów“, ale kto wie, czy niewidzialny wróg nie zna się na tych różnych sztuczkach wojennych już od wieków, czy po tamtej stronie, po stronie mikrobów nie odbywają się również masowe i celowe „przystosowania“... Drobnoustroje — powiada Masters — były pewnie ongiś tylko „zamiataczami“, spełniały rolę bardzo pożyteczną w naturze, usuwały ciała martwe, sprowadzając je do pierwiastków, do punktów wyjścia. Ale powoli zmieniły się, przystosowały, zaczęły dla zdobycia pożywienia atakować organizmy żywe, jęły sprzątać i zmiatać to, co się jeszcze najpiękniej rozwija. Powstały nowe „rasy bakteryj“ i sprowadzają — opętane gorliwością — życie do punktów wyjścia. Zupełnie jakby w teatrze powariowali chłopcy od spuszczania kurtyny — nie dają sztuki dograć do końca...
W okresach ciężkich wraca wiara w przeróżne kabałki. Kiedy człowiek z tych czy innych względów stanie nad groźnym „mare tenebrarum“, natychmiast zaczyna w pocie czoła budować z najgłupszych przesądów mosty nad próżnią. Rozsądne miasto nadmorskie Margate postanowiło nagle, że na ulicach nowych dzielnic nie będzie n-ru domu 13 i świetny felietonista