Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

butach, w bluzie z czasów Elżbiety, ma poderżnięte gardło, ale mówi, kiedy go trochę pociągnąć za język, którego zresztą biedak nie ma. Oskarżono nieszczęśnika o zdradę główną i rebelię, zawleczono na tortury — pamięta tylko, że się ożenił w roku 1536 i że duch jego dozorcy więziennego każe mu straszyć w tym domu licho wie po co, w czterysta lat po tragicznym przejściu. Nie wolno mu uciec, nie dają amnestii.
Z „lewitacjami“ też jest jakoś dziwnie. Można je oglądać nawet na zdjęciach fotograficznych, zamieszczonych najpierw w solidnym tygodniku „London News“, a później w kilku czasopismach nowojorskich. Na fotografiach widać wyraźnie, jak człowiek w turbanie i powłóczystej białej szacie („yogi“) najpierw owija zwykły kij, potem zamyka się w przenośnym namiocie i tężeje, a potem z lekka oparty prawą dłonią na owym owiniętym kiju „leży w powietrzu“ bez żadnej podpory, — po czym chwieje się trochę i zjeżdża wolniutko na ziemię. Powiada, że sam „lewituje“ od lat dwudziestu, a w ogóle w jego rodzinie ten sport jest uprawiany od kilku wieków.
I wszystko byłoby w najlepszym porządku, ale szczególnym trafem gazety zamieszczają akurat teraz z tych samych tajemniczych Indyj inną wstrząsającą wiadomość telegraficzną. Rzecz dzieje się we wsi Bhainsa pod Heyderabadem. W okolicy grasuje niebezpieczny lam-