Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krzyżują cierpliwe okazy, rozwijają niektóre lepsze pomysły natury, dorabiają do nich dowcipne pointe’y i stąd te coraz nowe truskawki, zboża, warzywa, zioła. Ogrodnicy w Anglii stosują coraz częściej bardzo zabawną metodę: podkarmiają drzewa owocowe „smoczkiem“, wpuszczają przez otwór w pniu przeróżne pożywne rozczyny — śliwa albo grusza ssie je przez rurkę kauczukową z odpowiedniej butelki i rozprowadza dalej własnym przemysłem.
Dla ludzi epoka ostatnia jest jak gdyby trochę twardsza, niż dla pospolitej fauny i flory. Czasem tylko jakaś dobra dusza użali się nad mrowiem stłoczonym po miastach i ciemnych zaułkach, poświęci mu chwilę uwagi, pomyśli o tym, żeby nie rosło zbyt krzywo. Doskonała idea techniczna strzeliła niedawno do głowy p. J. Arthuysowi, wynalazcy francuskiemu. Przyglądał się pewnego dnia refleksom, które lusterko z torebki jego żony rzucało na sufit i wpadł na pomysł prosty i prawie genialny. Można w dzień słoneczny oświetlić tanim kosztem najciemniejszą norę w kamienicy, każdy lokal od podwórka i od strony północnej!
P. Arthuys zasiadł do rajsbretu i rysunków — jeżeli umieścić spore lustro na dachu, puścić promienie przez szyb pionowy, skupić je, odbić zręcznie, każdy lokal w domu zalać można dobroczynnym światłem słonecznym. Powolutku z pierwotnego pomysłu powstała cała maszyna, obracana mechanizmem zegarowym, na-