Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zywa się „arthel“, kosztuje zaledwie kilka tysięcy, nie wymaga dalszych nakładów i zabiegów — już ze 20 wielkich hoteli w Belgii, Holandii, kilka bazarów i fabryk zaopatruje się w słońce systemem dowcipnego wynalazcy.
Nie chodzi tu tylko o względy zdrowotne, ale trochę i o ekonomię. Gospodarujemy w ostatnich czasach fatalnie, trwonimy olbrzymie zapasy bogactw naturalnych bez pamięci i na obecnym kongresie energetycznym w Waszyngtonie sir John Cadman, prezes wielkiego syndykatu, powiedział zebranym rzecz tragiczną:
— Nafty starczy jeszcze tylko na lat dwadzieścia...
Może obliczenia nie są absolutnie ścisłe, ale w każdym razie katastrofa się zbliża, „głód benzynowy“ może wywołać wstrząs, o jakim się najgorszym na świecie pesymistom nie śniło. Spalamy oceany nafty, Himalaje węgla, apetyt rośnie.
Potomni z przerażeniem patrzeć będą na nas, marnotrawnych ojców. Strwoniliśmy bezmiary najcenniejszej energii. Na co to poszło?
Na głupstwa. Synowie otrzymają po nas w spadku stosy zupełnie zbytecznych, groźnych, zardzewiałych fabrykatów stalowych. Ojcowie puścili energię z dymem... Oby jabłko padło dalej od jabłoni.