Strona:Bruno Winawer - Roztwór Pytla.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

TARSKI (żywy w ruchach, dość elegancki, adwokat z wyglądu): A to dobrze, że was wreszcie zastaję, czcigodny kolego Pytel. Szukam was od godziny. Mam z wami do pomówienia w ważnej sprawie.

PYTEL (gest w stronę maszyny): Patrzcie!

TARSKI: Co? Gdzie?

PYTEL: Natchnęła mnie do mojej pierwszej pracy naukowej o wyładowaniach w próżni. Była świadkiem moich pierwszych triumfów... (pokazuje mu odłamek szkła). I ot co mi zostało. Po trzydziestu latach wspólnego pożycia...

TARSKI: Aha! Coś się stłukło? No, to będzie można skleić. Głupstwo. Jest taki kit specjalny. Sprawa, o której... z wami...

PYTEL (patrzy nań, jak na obłąkanego): Skleić? Powiedzieliście skleić? Maszynę elektryczną? Prawda — wy jesteście prawnik z zawodu... Skleić!

TARSKI: W każdym razie sprawa, o której z wami chcę mówić, jest stokroć, tysiąckroć ważniejsza od wszystkich stłuczonych maszynek elektrycznych. Chodzi po prostu o dobrą sławę uniwersytetu! O dobrą sławę naszej prastarej wszechnicy.
Czy wy słyszycie, kolego, Pytel? O honor naszej wszechnicy!

PYTEL: Słyszę, słyszę! (Ciszej). Skleić! — Jurysta!

TARSKI: Tak, kolego, Pytel! Z bólem serca dowiedziałem się dziś rano, iż narażono na szwank opinię naszej uczelni, opinię jej ciała profesorskiego. Jestem niepocieszony, po prostu zrozpaczony, ale oznajmić wam muszę, że to od was, czcigodny kolego Pytel, z waszego instytutu wyszedł ten