Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czony pod pachą, wskazywał trzydzieści osiem i pół stopnia powyżej zera.
O północy sumienie mnie ruszyło. Nie mogę spać gnuśnie, kiedy takie rzeczy się dzieją. Wstałem, ubrałem się i tramwajem nocnym pojechałem do Ichtjologa. Spał już i musiałem go długo szarpać za ramię, nim powrócił do normalnego stanu świadomości.
— Ichtjologu! — rzekłem — czy posiadacie w mieszkaniu mokrą glinę, piec do wypalania cegiełek i czy możecie w piśmie klinowem wyrazić to, co wam podyktuję? Sprawa jest pilna i ważna! Nie możemy przejść bez śladu, nie powinniśmy minąć, jak mija mszyca jednodniowa! Słuchajcie, com wymyślił.
W okrąglaku dawnej Panoramy budujemy, nic nikomu nie mówiąc, grobowiec Tutenkhamena. Faraona jeszcze nie mamy, ale możnaby tytułem próby zabalsamować którego z dyrektorów teatrów warszawskich. Zresztą czego, jak czego, ale kandydatów na starą mumję chyba nie zabraknie. Na cokóle wyryjemy, metodą egipską ozdobny fryz z warszawskich ptaszków niebieskich, wykujemy wersety z artykułu wstępnego pana Kpinkowskiego i wyrzeźbimy — ku wiecznej rzeczy pamiątce — zagraniczny paszport ulgowy wielkości nadnaturalnej.
W przedsionku — na sklepieniu i podłodze — celniejsze ustępy z Maryny Mniszek wraz z „ponagleniami“ Wydziału Stemplowego (Nalewki 2) świadczyć będą o naszej dzisiejszej kulturze literackiej, logistyka warszawska, astrologja i biografja Guzika reprezentowoć będą Naukę i Wiedzę Tajemną, Kilka