Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyszły mister Carter i przyszły lord Carnarvon — rzekł wtedy Ichtjolog — mogą sobie długo badać i orać kilofem tereny w Konstancinie, Milanówku, Piasecznie, mogą grzebać w Dolinie Szwajcarskiej i przy ulicy Królewskiej — pomników kultury dzisiejszej nie odnajdą. Nasze księgi drukujemy, jak powszechnie wiadomo, w taniej bibljotece, na papierze drzewnym, nie wypalamy ich na cegieł kach asyryjskich. Domy nasze — zbudowane z kruchej cegły, wapna, starych szmat, zbutwiałych pod kładów kolejowych — są nieco mniej trwałe od piramidy Cheopsa. Dokumentów państwowych nie ryjemy rylcem na granicie, przekazujemy je pokoleniom przyszłym — piórkiem na papierze formatu kancelaryjnego. Malarze dzisiejsi nie uświetniają bazylik freskami. Coś tam paskudzą gryzącą, źle zmieszaną farbką chemiczną na kiepskiej tekturze. Nasze togi i makaty, wykonane metodą fabryczną, butwieją z dnia na dzień i cenne te brokaty można nabyć na Placu Kercelego za kilka groszy, nasze meble gięte rozłażą się po trzech kwartałach i do prawdy, gdybyśmy dziś zbudowali tron królewski, to już za rok —po zapłaceniu ostatniej raty — nikt by go nie odróżnił od starej tureckiej kanapy.
Cóż więc po nas ma pozostać właściwie? Co tu się oprze czasowi? Co ma przetrwać wieki i co przyszły lord Carnarvon ma wykopać na Placu Teatralnym?
Wróciłem do domu zgnębiony zupełnie. Kiedym się położył do łóżka — ścienny termometr, umiesz-