Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chmury na jesiennem niebie rozstąpiły się widać na chwilę, bo przez okno wpadł do sali sądowej snop jaskrawego światła. Wielka plama złota padła na poważne oblicze pana Hofrata Jakoba, który z pierwszego rzędu krzeseł przysłuchiwał się rozprawom. Niema w tym fakcie nic niepokojącego i nie wspominalibyśmy o nim wcale, gdyby nie okoliczność następująca.
Kiedy po kilku minutach słońce znów zasłoniły jesienne chmury, a w sali zapanował normalny półmrok miejsc urzędowych — okazało się nagle, że nos Hofrata Jakoba, nos człowieka, stojącego na bardzo wysokim stopniu hierarchji, świeci. Tak jest: świeci! Z lekko zgarbionej chrząstki, z wydatnych nozdrzy, z całego tego plastycznego — nieraz przez rzeźbiarzy portretowanego — dostojnego organu powonienia buchają jaskrawe strugi czerwonego światła, jak z latarni podejrzanego domu, jak z reflektora lampy samochodowej[1].
Pierwszy dostrzegł niesłychane zjawisko optyczne ze swego wysokiego stołka prezydjalnego pan przewodniczący Mataja.
— Panie kolego Jakob! — huknął.

Hofrat wstał — wywołało to taki efekt, jakby ktoś wniósł do pokoju dużą stojącą lampę elektryczną, bez klosza i abażuru. Wszystkie rozmowy ucichły, publiczność na galerji zaczęła się tłoczyć i przechylać przez balustradę.

  1. Pitaval „Berühmte Kriminalfälle“.