Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pamięta choćby Cagliostra? Połapawszy, gdzie się da (oskarżony przyszedł na świat w Samborze!) kilka wyrazów technicznych, kilka terminów fachowych, otrzymawszy cudem dyplom uniwersytecki — niecni kuglarze jeden tylko cel mają na oku: tumanić łatwowiernych, czerpać z cudzych kieszeni. Umieją mówić barwnie, zajmująco, umieją ukazywać dalekie miraże, rzucać śmiałe plany. A kiedy otumaniona ofiara — spójrzmy, panowie, na wdowę Petzold, spójrzmy na zwichniętą karjerę znanej naszej artystki, Pociemko-de Nora, — kiedy ofiara, powtarzam, złoży im wreszcie swą krwawicę, cóż wtedy? Pan doktor Przybram nie jest już doktorem Przybramem. O nie! Pan doktor Przybram buja w słonecznej Italji, — jako Pospiszil! Piękne słońce południowe opala jego ciało na kolor bronzowy, delfiny tryskają nań wodą, czarnobrewe Włoszki z nad boskiej Adrji uśmiechają się doń, zerkają nań, wpatrują się weń, dobijają się oń. Kto wie, jakie pasmo niecnych zamiarów przecięliśmy, sprowadzając tu ciupasem tego wilka w owczej skórze. Panowie! on nawet tu, na posiedzeniu sądowem, się maskuje! Spojrzyjcie! On ma habit na sobie!... A kapitał zakładowy jego przedsiębiorstwa — to stara skórzana torba, panowie! To 10 probówek!...
Pan prokurator mówiłby napewno jeszcze znacznie dłużej, bo nigdy dotąd w jego karjerze urzędowej nie zbrakło mu słów mocnych, ani gestów okrągłych. Ale nagle stało się coś zupełnie dotąd niepraktykowanego.