Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to znów grozi pańskiemu życiu?
— Siądźmy tu na ławce, Nelli — mówił głosem stłumionym docent. — Wyrwała mnie pani z objęć śmierci, pani zawdzięczam to, że jeszcze istnieję, że patrzę na ten pomarańczowy księżyc i na te gwiazdy, które się w moich lakierach odbijają. Pani zawdzięczam to, że poznałem życie z lepszej — prawdopodobnie właściwej — prawej strony. Przedtem los obracał do mnie świat podszewką, pełną supłów, węzłów, ściegów, brudnej waty, bo ja tam wiem czego... Od dwóch tygodni dopiero — dzięki pani — wiem co to jest aksamit, deseń, barwa, wdzięk. Jestem jak ów mól, który przedziurawił stare palto i wydostał się wreszcie na atłasowy kołnierz...
— Ale, droga pani, istnieje niezłomne prawo zachowania energji: nikt nie może być szczęśliwy — bezkarnie. Przekonałem się przed chwilą, że karząca dłoń losu czyha na mnie i że dziś jutro palec przeznaczenia rozgniecie biednego mola. W gazetach umieszczono mój rysopis, akcje, które mam w pokoju, są też napewno jakąś okolicznością obciążającą. Geza ma oczywiście rację: nikt nie zdobywa pieniędzy drogą uczciwą. Ale nieuczciwość wymaga rutyny, której nie posiadam. Przez lat kilkanaście pracowałem naukowo, ślęczałem po nocach, żeby piąty znak dziesiętny ustalić, żeby stwierdzić, czy jakiś tam niedostrzegalny ułamek milimetra zanotowano słusznie w podręcznikach... Nie mogę! nie mogę się przedzierzgnąć raptem w niefrasobliwego lekkoducha, który nie dba o to, czy pięć fun-