Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na mieście. Do widzenia, panie doktorze. Jestem oczarowany. Oczarowany.
Przybram został sam na sam z Nelli. Wyjęła z torebki sztyfcik karminowy i, różując wargi, mówiła poważnie:
— W tej chwili właśnie wysłałam list pański do Ameryki. Z krótkim dopiskiem, że pan żyje i że już nigdy, nigdy nie będzie pan myślał o... podobnych głupstwach. Przyrzeka mi pan?
— Przyrzekam!
— Proszę mi spojrzeć w oczy. Tak. Dziękuję. Niech pan sobie dobrze zapamięta, że ja dałam słowo profesorowi Morrisowi, którego nie znam, — ręczyłam, nie mogę się skompromitować w Ameryce. Musi pan słowa dotrzymać. Dotrzyma pan?
— Dotrzymam.
— Takie szaleństwo — i to dlaczego? Dla pieniędzy! Pan nie ma nikogo na świecie? Żadnej osoby bliskiej, kochanej?
— Teraz mam... Ale wczoraj...
— Co wczoraj?
— Wczoraj nie miałem. Nie przypuszczałem nawet, że takie cuda się dzieją i że — czasem — na tej samej restauracyjnej kanapie... Pani daruje, nie umiem mówić. Porozumiewałem się dotąd z ludźmi przeważnie wzorami algebraicznemi. Pani! Kiedy pomyślę, że to pani ocaliła mi życie, że to tej historji zawdzięczam znajomość z panią — mam ochotę pijać cjankali co wieczór, cykutę co rano. Jakieś głupstwa plotę, prawda?