Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem. Ale to dobry znak. Widocznie wraca pan do zdrowia. Dlaczego pan sobie tak fatalnie życie urządził? dlaczego pan nie uprawia sportów? Dlaczego się pan tak czesze?...
Szybkim ruchem pachnącej dłoni rozwichrzyła włosy prywatdocenta, wyjęła maleńkie, srebrne lusterko i kazała mu się przejrzeć.
— Pan mógłby z tego spleść warkoczyk, albo kok grecki! Nasze prababki nosiły takie fryzury. Jeżeli pan nie pójdzie po obiedzie do „Leonarda“ i nie wyzbędzie się owej włosiennicy, zrywam z panem...
— Pod taką groźbą poszedłbym na tortury, nie tylko do Leonarda, który, jak przypuszczam, jest poprostu fryzjerem. Ja mam wogóle sporą dozę odwagi cywilnej... Żadnego Leonarda się nie ulęknę!
— Dobrze. Siądzie pan ze mną do samochodu. Jedziemy do hotelu — drogą okólną. Nie będzie się pan bał?
— Ja?! Chyba złożyłem dowody, że życie ma dla mnie wartość mniejszą, niż stary kalosz... Przepraszam: miało! Teraz się sytuacja cokolwiek zmieniła...

Przed podjazdem hotelu Sterna stał minjaturowy, czerwono lakierowany samochód. Miał formę torpedy, świetnie poniklowany kierownik, błyskał w słońcu i skrami strzelał, jak krwawy rubin, który jakiś figlarz w szary asfalt ulicy oprawił.
Nelli włożyła hełm skórzany na niesforną czu-