Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za darmo. W każdym razie za jakieś śmieszne grosze. Materjały, których do produkcji używam, są pospolite i tanie. A „radiator X“... nie wiem jeszcze, co prawda, jaki będzie, ale trzeba go tak mało... Szczypta — kilka gramów na cały wagon sproszkowanego światła...
— Wagon światła! — ucieszył się Castiglioni. — To piękne! Jednej rzeczy nie rozumiem: Knot?! Gdzie pan umieszcza knot?
Knot... Przybram musiał rozpocząć całą historję na nowo: elektrony, rezonatory drobinowe, zjawiska fotoelektryczne.
Wreszcie grubas huknął pięścią w stół, odsapnął i rzekł:
— Wiesz co, James? Finansujemy ten interes. Co my właściewie mamy do stracenia? Chodzi poprostu o to, żebyś przysiedział fałdów, żebyś wygrał od Rumuna jakąś grubszą sumę. Kelner! dajcie tam butelczynę szampana. Musimy oblać tę tranzakcję.
Aż do tej chwili docent Przybram mówił bardzo logicznie, chociaż w pewnych wyrazach opuszczał samogłoski, a w innych nawet sylaby. Dopiero, kiedy umoczył wargi w złotawym, musującym płynie, sytuacja zmieniła się o tyle, że myśl biegła sobie, radośnie podrygując, w jedną stronę, a słowa koziołkowały w inną.
— Pan mnie nazywa Przybram — zwierzał się grubasowi, — a ja wcale nie jestem Przybram. I — wogóle — niema mnie. Nie istnieję.