Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto?
— Spaliłem wczoraj pasport. Myślałem, że i tak koniec — przytknąłem zapałkę do kupy starych papierów. Spaliłem. Niech mi pan powie, czy w dzisiejszym świecie może istnieć dorosły człowiek, zupełnie, całkowicie pozbawiony pasportu? Ja myślę, że policja mnie zawezwie i każe mi umrzeć. Jak pan sądzi, panie Geza?
— A gdzież pan się urodził?
— We Lwowie. Tak się złożyło, że we Lwowie. Panie, ja mogę wynaleźć „rezonator X“, ale nie mogę przecież — tak z niczego — wyrobić sobie pasportu? Nie, panie, teraz widzę, że nie mam żadnej racji bytu. Muszę zginąć...
— Zaradzimy i na to, doktorze — uspokajał go dyrektor. — Przekroczyliśmy już, Bogu dzięki, miarę, ludzkość tonie w papierze, każda Łotwa wypisuje legitymacje, przybija pieczęcie, stawia stemple, w każdem biurze Cooka, u każdego szwajcara w barze i w magistracie, leżą sterty tych druczków. Dziś pasport nie ma znaczenia, stracił sens. W zeszłym roku miałem takie zdarzenie. Jestem w Karlsbadzie i otrzymuję depeszę, wzywającą mnie do Hamburga. Bon — idę do Tourist Office i proszę, żeby mi w Pradze wyrobiono wizę. Co tu dużo gadać — oni to, jak panu wiadomo, przesyłają pocztą — mój dokument ginie gdzieś po drodze. Rozpacz. Śmierć cywilna! Ani naprzód — ani wtył! Dopiero portjer w hotelu powiada mi: Głupstwo! Niech się pan nie martwi! Zostawił tu u nas nie-