Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden tylko nieduży żywy człowieczek w płaszczu, bardzo przypominającym skórkę od serdelka, biegał zziajany, zatroskany po flizach chodnika, przenosił walizkę i pled z przedziału dla palących do przedziału dla niepalących, z wagonu austrjackiego do wagonu włoskiego, gubił parasol, laskę, rozkład jazdy, otwierał torbę podróżną, znów ją zamykał. Wreszcie władował wszystkie pakunki do wagonu czeskiego, usiadł przy Mecu, otarł czoło i nos jedwabną chustką i bez dłuższych wstępów powiedział:
— Kacenszprung, dentysta. Bardzo mi przyjemnie. Mam bilet pierwszej klasy, ale pojadę z panem. We dwóch zawsze raźniej. Jak ja pójdę do wagonu restauracyjnego, to pan będzie uważał na rzeczy, a kiedy pan gdzie pójdzie, to ja zostanę... Podobno kradną. Jeden z moich znajomych miał niedawno taki wypadek. Jedzie, uważa pan, do Wiednia, aż tu nagle... Hallo! Lola! — przepraszam — Tyna! Tak, to ona! Jej teraz na imię Tyna!
Dentysta wyjrzał przez okno, wyleciał z wagonu i z niezwykłym impetem rzucił się na pewną dorodną i dostojną damę, której sięgał do ramienia.
— Tyna! — wołał wielkim głosem. — Co za fenomenalne, nieoczekiwane, radosne zdarzenie! Jedyne w swoim rodzaju. Tyna, jak Boga kocham! Tynka!