Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak on się nazywa? — myślał Mec. — Do licha, pamięć mi słabnie. Finta? Spółswat? Postrzygalski? Żabęcki? Przytyło? W każdym razie zapowiadał się świetnie: jako jeden z największych idjotów w historji czasów nowszych... Teraz mnie proteguje i klepie po ramieniu... Owszem, proszę bardzo. Zgoda.

Dziennikarze mieli wyruszyć dopiero pod koniec kwietnia.

— Wyjeżdża pan — powiedział Mecowi w redakcji pewien nerwowy młodzieniec w binoklach — jako delegat naszej „Gazety Codziennej“. Musi pan zabrać frak i dwie koszule frakowe, względnie czyste, kołnierzyki sztywne. Innych obowiązków pan nie ma. Przyśle nam pan ze dwie korespondencje, po dwieście wierszy każda. Wygłosi pan przemówienie na bankiecie. Jedno do trzech. Honorarjum otrzyma pan po powrocie. Płacimy 40 groszy od wiersza w pierwszą środę po piętnastym. Zaliczek nie dajemy. Kierunek naszego pisma i zapatrywania w przyszłym tygodniu nie ulegną zmianie. Wie pan przeto, czego się trzymać i w jakim duchu pisać.
Profesor kupił sobie natychmiast mapę Warszawy i teraz — przed daleką podróżą — zwiedzał to miasto,