Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No... gażę, sześćset złotych. Może to jest zresztą „szwajggielt“. Licho wie, co ten szlagon zamierza. Wkręci mnie w jakąś kabałę? Poda mnie jako kierownika swojej pracowni metapsychicznej? Co tam — wszystko jedno! Ściskam dłoń pańską. Żegnam...
Kozdrajski długo jeszcze patrzał na wielką bramę ratuszową i na ciemny mur narożny, za którym zniknął jego partner szachowy. Potem westchnął, ruszył w stronę Bielańskiej, zawadził w roztargnieniu o kosz pewnej baby i dla uniknięcia jej złorzeczeń wskoczył do przejeżdżającego tramwaju.

Wypadki radosne i wydarzenia ponure tworzą w życiu przeróżne dziwaczne serje, zupełnie jak „rouge“ i „noir“ w rulecie.
Mec stał właśnie w ogonku, dzierżył w drżących rękach formularz przepisowy, dwie stare własne fotografje i patrzył z trwogą na urzędnika, od którego jego losy zależały. Nagle — przeleciał tuż obok niego, jak swawolny wiatr polny, jeden z dawnych uczniów czy może młodszych kolegów gimnazjalnych. Przeleciał, zawrócił, stanął, zmrużył oko...
— Mec! — krzyknął nagle. — Patrzcie państwo! Co