Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całemi dniami nie wychodził z domu i Józefowa nie mogła sprzątnąć pokoju. Książki powylatywały z szafek i tworzyły na podłodze i meblach razem z ubraniem dziwaczne kształty — zmniejszone modele Alp. Buty zawędrowały na półkę, flaszka z wodą kolońską stała na kanapie, kałamarz na stoliku nocnym.
— Lokator z pod numeru ósmego na pewno dostanie fijoła — zwierzała się Józefowa innym kumoszkom. — Ma coś takiego w oczach. Znałam jednego, chodził do urzędu, walczył z lichwą i spekulacją, sam do siebie gadał i spał pod kołdrą w ubraniu. Jak zaczął szprynce wyrabiać... Przyczepił się do kataryniarza na podwórku. Kawały, powiada, — macie przyprawioną brodę, człowieku, jesteście oszust, świńtuch, udajecie muzyka, powiada, a jesteście zbiegłym cesarzem niemieckim. Ja was znam z fotografji. Wyłudzacie pieniądze... Zabrali go. I tego zabiorą, jak dwa razy dwa cztery.
Mec czuł, że sieje postrach i budzi zgrozę, ale nie mógł już — poprostu nie mógł — nic uczynić dla uratowania zaszarganej opinji. Stawiał cukiernicę na szafie, pióro rzucał do miski, ręcznik wieszał na kinkiecie lampki elektrycznej, a ostry nożyk ciskał do dzbanka. Kładł się zato co wieczór do łóżka z postanowieniem niezłomnem, że silą woli wstrzyma oddech i umrze. Łatwiej chyba