Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niewiele czasu. Pokażmy panu profesorowi, coście tam zmajstrowali. Jazda!
Pan Kulka wytarł nos rękawem i obaj z Kozdrajskim jęli ustawiać i układać na stole pudełka, rurki, zwoje drutu, stare aparaty telefoniczne. Pan Józef był przytem trochę wzruszony i onieśmielony, chrząkał, poprawiał gumowe mankiety, przykręcał śrubki w kontaktach.
„Szlagon“ rzekł grubym, mocnym głosem do jakiegoś lejkowatego naczynia: „Nazywam się Husiatyński! Robert Husiatyński“ — poczem, na sam dźwięk tych słów mały dzwonek elektryczny, umieszczony na drzwiach pracowni, zadzwonił donośnie. Rudy kocur, targnięty brutalnie za ogon, miauknął przeraźliwie do mikrofonu i wychylił skazówkę galwanometru, zawieszonego na oknie. Sam pan Kozdrajski gwizdnął kilka razy w otwór głośnika radjowego, co wywołało efekt piorunujący. Niewielki drucik w drugim końcu pokoju jął się żarzyć czerwonawem światłem, wreszcie pękł i coś nagle strzeliło jak korek z butelki szampana, pistolet dziecinny, albo raczej mlasnęło, jak język smakosza o podniebienie.
Husiatyński zacierał ręce, mrugał okiem i klepał Meca po ramieniu.
— Cóż, profesorze? Hę? Nie jesteśmy tacy od macochy? I my coś potrafimy? Tylko tak dalej, panie