Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewysoki wąsaty człowiek w niebieskiej bluzie gwizdał fałszywie pierwsze trzy takty najmodniejszej „piły kabaretowej“ i, zacisnąwszy w śrubsztaku zwykły klucz od zatrzasku, nadawał temu prostemu przyrządowi odpowiednią formę.
— Pan do kogo? — rzekł wąsal.
— Nazywam się Mec. Pan Kozdrajski kazał mi się tu stawić.
— Aha. Nic o tem nie wiem. Gdy zobaczysz ciotkę mą... Pan się chce przyjrzeć naszej robocie, czy jak?
— Tak, właśnie. Wiem, że wynalazcy niechętnie pokazują swoje doświadczenia...
— Nie... Nic. Owszem. Głupstwo. Pan się tu takich rzeczy napatrzy, że panu oko zbieleje. Każdy woła dookoła co za szyk, co za szyk, ona w bek, a ja w kwik... Niech pan sobie siądzie na pace tymczasem. Baba szelma nie napaliła w piecu i zimno tu, jak w psiarni. Ale pokoik jest niewielki — i tak się ogrzeje, od tego palnika gazowego. Ja chcę banana.
— Co? Nie dosłyszałem? — rzekł Mec.
— Nie. Nic. Chcę banana. Śpiewam sobie.
Uważał widocznie rozmowę za skończoną i znów począł zgrzytać pilnikiem ku zmartwieniu kota.
Tak minęło dziesięć długich minut.