Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zażądać, żeby mi powiedzieli wreszcie, czy ona go doprawdy zdradziła, czy też to były złudne pozory. Dlaczegośmy nie dosiedzieli do końca? Jeszcze ze dwa do pięciu aktów i sprawaby się wyjaśniła...

W restauracji pamiętano Meca z lepszych czasów. Bywał tu dawniej po odczytach albo dłuższych sesjach pedagogicznych. Szwajcar w szatni powiedział z uśmiechem: „pan szanowny na nas niełaskaw“. Kelner ukłonił się „panu profesorowi“ i wskazał im dworskim gestem stolik w pustej zresztą sali.
— Niema nic głupszego, niż nasze pożywienie — mówił Kozdrajski, obracając w rękach kartę. — Schabiki, rydzyki, nogi w galarecie. Idjotyzm. Nauka ścisła powinna zrewidować te niedorzeczne jadłospisy... Zdaje się, że pan mi chciał coś powiedzieć? Chwila jest stosowna. Później nas zagłuszą. Wnieśli jakieś pudło — widzi pan? — przypuszczam, że oni tu mają orkiestrę i za godzinę zaczną rzępolić, jak wszędzie. Znaczna część ludności tego miasta o pewnej porze dmucha stale w trąbę, a inna — jeszcze poważniejsza — część ludności przebiera nogami po posadzce. Jest to najstraszliwsza bodaj psychoza naszych czasów... O co chodzi?
Mec stracił ochotę do zwierzeń. Wieczorem, kiedy