Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych okularach regulował właśnie niesforną lampę rtęciową — pewna smukła biała dama, owinięta w zwiewne szale i biały futrzany kołnierz, przesunęła się cicho przez puste sale warsztatów, dotarła aż do najwyższego piętra, sforsowała groźne drzwi, odgarnęła wiotką dłonią statyw z napisem: „Wysokie napięcie!“, „Lebensgefahr!“ i przy żółtem świetle rury rentgenowskiej pocałowała Meca w policzek.
— Panie doktorze, to chyba nieprawda, co oni mówią! My pana tak kochamy... Ja nie wierzę, żeby pan... Oni powiadają, że... Taki straszny, taki okropny, taki brzydki nałóg... Dlaczego? Jeżeli pan chce, to ja wyjdę za pana zamąż... Tylko niech pan nie pije!
Mec zdjął okulary, przetarł dłońmi zmęczone oczy.
— Panno Lino — rzekł drżącym, ale stanowczym głosem. — Przedewszystkiem chodźmy na korytarz. Pani nie powinna swej cudnej karnacji i swej cudnej siatkówki narażać na działanie tych strasznych promieni. Takiemu staremu gruchotowi, jak ja, nic już zaszkodzić nie może...
Na korytarzu ucałował obie ręce białej damy... pogładził ostrożnie, nieśmiało jej zwichrzone, płowe włosy.
— Nie ożenię się z panią i już. Proszę mi takich propozycyj nie robić. Zatelefonuję do van der Lindena,