Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

booma, czasem nawet małego, sprytnego chłopca z warsztatu elektrotechnicznego. Szedł na miasto i dręczony wyrzutami sumienia, pił, choć nie upijał się. Kilka zasadniczych komórek w mózgu unosiło się nad falami alkoholu i funkcjonowało sprawnie, niechybnie.
Atleta czekał na kolegę w szynku, witał go skinieniem głowy, nie dręczył go niepotrzebnemi pytaniami. Czuwał nad nim, jak nad pisklęciem. Patrzył na natrętów takim wzrokiem, że nikt — w najbardziej natłoczonym lokalu — nie zbliżał się do ich stołu. Czasem, kiedy go pilniejsze sprawy odwoływały na godzinkę, wołał którego z solidniejszych Maksów, albo Czarnych Edków i mówił do niego szeptem:
— To jest fizyk, bracie. Widziałeś kiedy Helmholtza na pomniku? Ten też będzie siedział na cokole. Helmholtz przy nim to jest wogóle lekka waga i kurczak podskubany. Ma spust — nno! Powierzam ci go, bracie, bo muszę skoczyć za interesem na Ackerstrasse. Gdyby mu włos z głowy spadł, to możesz sobie, przyjacielu, zawczasu wyrobić w cyrkule akt zejścia. Mam tam znajomych i ułatwię ci wszelkie formalności...
Po fabryce jęły krążyć dziwne legendy o Mecu, o jego nowych przyjaciołach i trybie życia... Przedostały się aż do „Słonecznego Domu“ i którejś nocy — fizyk w czar-