Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zmasakruje mnie pan za pięć minut. Proszę o zwłokę i prolongatę. Pani cierpi. Znam się na tem: zatrucie alkoholem. Poeci liryczni szkoły lwowskiej wymyślili na to świetny sposób. Ostryga! Ręczę za skutek! Kelner! Proszę o świeże, surowe jajko, czystą szklankę, pół cytryny i pieprz! Prędko! Niema chwili czasu do stracenia! Już!
Kelner przyniósł jajko. Towarzystwo umilkło, nadbiegł sam pan gospodarz. Publiczność nocnej knajpy z prawdziwem zajęciem obserwowała każdy gest doktora Meca, który wprawnym ruchem fizyka i laboranta rozbijał skorupkę o brzeg szklanki, mieszał płyny... Pracował w zadymionej knajpie, jak profesor na wykładzie.
— Niech pani pije! Jednym haustem, panno Zofjo. Bez namysłu. Siups!
Dziewczyna wychyliła szklankę, skrzywiła się, spojrzała okiem przytomnem, odetchnęła głęboko, jakby ją kto zbudził ze snu hipnotycznego:
— Skąd pan wie, że mi na imię Zofja? — spytała dorzecznie, głosem dźwięcznym.
— Tak mi się jakoś zdawało — rzekł Mec. — Intuicja!
— Brawo! — wołał kelner. — Brawo! — wołała reszta publiczności. — Majster! Cadyk! Jak pan to nazywa? Ostryga?
Klepano Meca przyjaźnie po ramieniu, winszowano