Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słońcem... Niektórzy warjaci gromadzą stare meble, antyki, robią z mieszkania muzeum etnograficzne. Ha! Przyprowadziłbym ich tu wszystkich — niech patrzą, jak wygląda dom nowoczesny. Każda epoka ma prawo do własnej sztuki. Obrazy, krzesła, ściany, wykładane drzewem, szafy bibljoteczne Zeissa... i ja, Wiktor Mec, belfer! Niemożliwe. Obudzę się i znów będę siedział w nudnym pensjonacie nad dzbankiem brunatnej lury... Niech i tak będzie. Tymczasem... Dalibóg — on mnie ubrał w jedwabną pyjamę! Zamknijmy oczy, bo to wszystko może nagle zniknąć... Bywały już takie wypadki...

Powrócił do świadomości późnym wieczorem. Dalekie miasto grało kolorowemi ogniami, puszczało w ruch obrotowy jaskrawe koło reklam, znaczyło się łuną na ciemnem niebie. Willa, oświetlona rzęsiście, rzucała na gazon i drżące korony drzew zabawną karykaturę tak zwanego przekroju pionowego. Od lat najmłodszych, dziecinnych ten właśnie widok najbardziej wzruszał, rozrzewniał prawie do łez Meca: jasny dom, lampy się palą, wieczór, otwarte okna, zielone drzewa, trawnik.
Zdołu dochodziły głosy wesołe, śmiechy i kłótnie. Towarzystwo widocznie grało w bridge’a.