Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest to zupełnie niezrozumiałe. Jeżeli pan teraz rzuci budowę i wyjedzie...
— Niech pani się nie obawia, nie wyjadę. Nie przywykłem podporządkowywać się życzeniom, które usiłuje się narzucić mi siłą. Zostanę tu. Rozumiem grę tych panów. Położyć do grobu jednego inżyniera amerykańskiego i puścić zagranicą pogłoskę, jakoby cudzoziemscy specjaliści nie są w Z. S. R. R. pewni życia. To nawet całkiem dowcipnie pomyślane. Przypadkowo tylko, natrafili ci panowie na mnie. Niestety, mimo mych starań, nie zdołałem zapobiec wyjazdowi Berkera, może pani jednak uprzedzić towarzysza Synicyna, że jeżeli kolega mój zdecyduje się publicznie rozwodzić się o powodach, które go zmusiły do wyjazdu stąd, to jestem gotowy każdej chwili oświadczyć w prasie, że to kłamstwo i wymysł.
Clarke spostrzegł duże oczy Połozowej, spoczywające na nim już bez surowości, raczej z współczującem zdziwieniem. Rozumiał, że przypadek daje mu sposobność zagładzenia tej niewyczuwalnej winy w stosunku do tych ludzi, jaka na nim ciążyła od momentu rozmowy z Murrim. Świadomość tego cieszyła go.
— Towarzyszu Clarke... — pierwszy raz nazwała go towarzyszem i dźwięczało to, jak zasłużone wyróżnienie. — Jeżeli pan nie ma specjalnych planów, to pan pozwoli, że spędzimy dzisiejszy dzień razem. Może wyda się to panu śmiesznem, ale w wypadku, gdyby panu groziło jeszcze dzisiaj niebezpieczeństwo, to znając miejscowe warunki lepiej od niego, mogłabym być pożyteczną.