Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mał, jakby w namyśle. To go zgubiło. Połozowa złapała ze stołu gruby słownik i z całej mocy rzuciła w pająka. Gdy się nachyliła i podniosła książkę, owad bezsilnie drgał w powietrzu żółtemi włochatemi nóżkami.
Połozowa opadła na taburet.
Clarke pojął, że stało się coś poważnego, nie wiedział jednak dobrze, co właściwie. Pytająco spojrzał na bladą twarz Połozowej.
— Co to takiego? Dlaczego pani tak pobladła? To jadowite?
— Tak, to falanga. Mówią, że zaraża trupim jadem.
— Ach, tak!
Nachylił się i podniósł z podłogi pudełko od zapałek.
— Skąd on wyskoczył? Jakgdyby z pudełka?
— Tak, z tego pudełka. Chciałem wziąć zapałkę... Morowe!
— Dlaczego się pan śmieje?
— Nie zorjentowałem się w pierwszej chwili. Dzisiaj wszak pierwszego maja. Termin, który nam postawił autor anonimowych kartek. Dopiero co spieraliśmy się, czy dotrzyma on słowa, czy nie. Okazuje się, że już go dotrzymał i uczynił to rzeczywiście zręcznie, po azjatycku. Psiakrew! W jaki sposób zdołał podrzucić mi to pudełko? Przechodzi to granice mego rozumu!
Zaczął chodzić podniecony po pokoju.
— Ja także nie rozumiem. Wiem, że nad domem pana zarządzona została specjalna obserwacja.