Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego przypuszcza pani, że może mi się to wydać śmiesznem? Faktycznie, uratowała pani mi dziś życie: gdyby pani nie krzyknęła, bezwarunkowo zrzuciłbym tę gadzinę ręką i byłbym ukąszony. Z miłą chęcią spędzę dzisiejszy dzień w jej towarzystwie. Zatrzymuje mnie jedynie świadomość, że moja obecność może i na panią ściągnąć niebezpieczeństwo.
— Głupstwo, tak czy owak, nie miałabym cały dzień spokoju.
— Jeżeli pani nalega...
— Zgadza się pan? Daj pan rękę, — wyciągnęła ku niemu dłoń. — Wie pan, jest pan bardzo porządnym człowiekiem i chciałabym uścisnąć jego rękę. Zdaje się, będziemy przyjaciółmi.
— Mam wrażenie, że jesteśmy już oddawna przyjaciółmi. Wie pani, dzisiejszy dzień długo będę pamiętać. Nie z powodu tego wstrętnego pająka, lecz ponieważ uzyskałem dwu przyjaciół. Murri także przychodził i proponował ten dzień spędzić z nim razem.
Zbladł nagle.
— Murri!... Wszak on mógł również znaleźć na swym stole pudełko!...
Clarke rzucił się ku drzwiom i dwoma skokami przeskoczywszy ulicę, pobiegł do mieszkania Murriego. Połozowa wybiegła za nim.
Pokój Murriego nie był zamknięty. Clarke otworzył drzwi i zatrzymał się na progu. Murri stał nachylony i oglądał coś na podłodze. Był to olbrzymi rozdeptany pająk.
— Niech pan zobaczy, jakie zwierzę zabiłem, —