Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie wstyd, — uwolnił się Clarke. Zobaczą pana robotnicy, powiedzą: oto amerykański inżynier! Dobry daje nam przykład, niema co mówić. Gdzież to pan dostał wódkę?
— Zostaw pan, Clarke, te kazania, dzisiaj nie niedziela. Byłem na wieczorku u pana sąsiadów, Niemirowskich. Zapoznaję się z tutejszymi inżynierami. Morowi inżynierowie, byczo piją! Gdyby tobie, bracie, tyle nalali co mnie, to byś umarł. A ja oto żyję i nawet nic!
— Alkohol od pana czuć, jak z apteki.
To przeciw malarji. Komary nie kąsają. Nie będzie pan pił — zachoruje pan. Mówię panu! Dziesięć razy posyłali po pana. Nakrycie postawili. Gospodyni bardzo się starała. A pana niema i niema.
— Niech pan idzie i wyśpi się. Odprowadzę pana do mieszkania, inaczej zwali się pan jeszcze gdzieś do rynsztoku. Rano trzeba będzie się za pana rumienić.
Ujął Barkera szorstko pod ramię, nie odpowiadając więcej na jego słowa, doprowadził do domu, wyjął mu z kieszeni klucz, otworzył drzwi i wepchnął Barkera do pokoju.
Przyszedłszy do siebie, Clark rozebrał się i natychmiast usnął.
W nocy obudził się nagle od czyjegoś dotknięcia. Usiadł gwałtownie na posłaniu, natychmiast jednak uczuł na szyji miękkie nagie ręce, które go powaliły spowrotem na poduszkę. W pokoju był głęboki mrok. Przy mdłem świetle, wlewającem się przez okno, zobaczył przy swej twarzy znajomą kobiecą