Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zu samochód, zjeżdżający z pasażerami po ostrej serpentynie nad przepaścią ze złamanym hamulcem. Auto mknęło, nabierając szybkości, i następnie z rozpędu, podskoczywszy na wirażu, lekko poleciało w przepaść. Rzeka, w szalonym pędzie przebiwszy sobie w górze przejście, leciała wdół po płaskowzgórzu, nie mogąc już zatrzymać się.
Clarke wiedział, że rzekę tę należy wykręcić pod kątem prostym i odprowadzić wgłąb płaszczyzny.
— Zdaje się, żeśmy już przyszli, — obejrzała się Połozowa. — Niestety, nie będę mogła wyjaśnić panu wszystkiego jak należy, a z inżynierów nikogo niema w pobliżu. Trzeba będzie posłać po Urtabajewa.
Usiedli na kupie kamieni, w oczekiwaniu, aż czarnobrody uzbek, posłany po Urtabajewa, nie przyprowadzi go na główny odcinek.
— Kim był ten człowiek z ogoloną głową, w rosyjskiej rubaszce, który podszedł do nas przy wyjściu z baraku? — zapytał niespodzianie Clarke.
— To towarzysz Synicyn, sekretarz komitetu partyjnego naszej budowy.
— Ma dobre, mądre oczy.
— Pierwszorzędny pracownik. Oby więcej takich. Warunki miejscowe zna, jak rdzenny tadżyk. Nawet nauczył się mówić po tadżycku.
— Dawno jest w Środkowej Azji?
— Piąty rok, zdaje się. Rwie się do Moskwy, na naukę — ale nie puszczają.
— To właśnie tak mnie uderza. Spotyka się to na każdym kroku. Dorośli, dojrzali ludzie, o dużem praktycznem doświadczeniu, w trzydziestym, czter-