Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głośno, jak rozmawiał z sobą, gdy znajdował się sam w jurcie.
Popatrzał na Niemirowskiego.
— Niech pan stąd odejdzie... tylko natychmiast. Sam zajdę dziś do pana na sekcję.

Gdy w godzinę później Jeremin znalazł się w gabinecie Niemirowskiego z kupą wykazów w ręce, był już zupełnie spokojny.
— Mówił pan, że brakuje panu do maszyn wielu części zaapsowych, — powiedział patrząc w okno. Zdaje mi się, będzie szybciej, jeśli pan sam pojedzie i się pośpieszy... Proszę mi złożyć piśmienną deklarację, odkomenderuję pana na tej podstawie do Moskwy. Tylko weź pan z sobą wszystko... Ale nie rzeczy, naturalnie. Rzeczy należy zostawić, wyślemy panu potem, — spowodowałoby to niepotrzebne plotki. Weźmie pan ze sobą wszystko, co pan ze sobą przywiózł... Myślę, rodzinę... Za dwa tygodnie podpiszę rozkaz o zwolnieniu pana.

Pod ścianą głębokiego rowu, utknąwszy mordą wdół, stał samotny ekskawator. Ekskawator, sapiąc i chrypiąc, gryzł cierpliwie ziemię. Nabrawszy pełną paszczę kamienia, podnosił swą szyję żyrafy, oglądając okolicę, przeciągle ziewał i znowu obojętnie brał się do swej pracy.
Wyszedłszy z kanału, Clarke znalazł się nad głęboką kotliną i tuż obok pierwszy raz zobaczył rzekę, pędzącą wdół. Od rzeki wiało chłodem.
W górach Kalifornji Clarke oglądał pewnego ra-