Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

muniści momentalnie zdemaskują pana „system“ i zorganizują masę robotniczą. Dlatego uważał pan za wskazane nie dopuścić ich do swego zabronionego państwa. Usprawiedliwienia pana nie warte są złamanego grosza.
— Widzę, że usprawiedliwienia daremne są tam, gdzie wszystko zdecydowane jest zgóry, a mogłyby zepsuć gotowe plany.
— Co za plany?
— W sekcji mechanizacji są bezwątpienia nieporządki, jak i we wszystkich innych działach budowy, lecz nie pomyliłem się, gdym przypuszczał, że pan zechce je wyolbrzymić i rozdmuchać do rozmiarów przestępstwa, tylko dlatego, że na czele tej sekcji stoję właśnie ja.
— To znaczy jak? Racz pan wyrażać się jaśniej.
— Jaśniej? Sądzę, obaj doskonale rozumiemy i niema potrzeby kłaść panu w usta. Zabrał mi pan żonę, a teraz postanowił pan uwolnić się ode mnie.
Jeremin porwał się na nogi blady, jakgdyby cała krew spłynęła w czerwone żyłki nagle rozszerzonych oczu. Ręka z ogromnym kułakiem kołysnęła się wtył, jak do uderzenia. Niemirowski zasłonił się ręką. Jeremin potarł się dłonią po włosach.
— Niech się pan nie boi, nie uderzę pana, — odezwał się ochrypłym nagle głosem. — Jeśli pan podlec, to, w każdym razie zręczny podlec.
Połknął ślinę i obłędnie spojrzał na olbrzymie swe ręce.
— Zaplątałem się tutaj z wami... — powiedział