Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rych ten czy inny pracownik umówi się przy wódce z tym czy innym pana majstrem. Traktor, zepsuty onegdaj na pierwszym odcinku, naprawiono w ciągu dwudziestu czterech godzin za dwie butelki wódki. Inne traktory stoją całe tygodnie.
— To są nieporządki, nieuniknione we wszystkich azjatyckich budowach. Gdybym zaczął za to zwalniać robotników, wkrótce nie mielibyśmy ani jednego. Trzeba kontentować się tą siłą roboczą, jaką się ma. Żaden dobry robotnik nie pójdzie pracować w tutejszych warunkach.
— Znam wypadki, kiedy pan uwalniał robotników, ale akurat najbardziej aktywnych. W dziale mechanizacji dobrał pan zręcznie całą patentowaną grandę, notorycznych kanciarzy i pasibrzuchów z całego Związku. Nie bacząc na wszystkie pana wysiłki, nawet wśród tego elementu znaleźli się uczciwi robotnicy, bolejący nad budową. Postarał się pan przez szyderski stosunek do szturmowców ostudzić ich zapał. Śmie pan mówić o jakości sił roboczych, a dwa miesiące temu, kiedy przysłano nam dwustu mechaników partyjnych, ze zdemobilizowanych czerwonogwardzistów i mógł pan odnowić swój skład roboczy, zrezygnował pan z nich, bez wyjątku, pod pretekstem niskich kwalifikacyj.
— Zdaje mi się, że jako naczelnik mechanizacji mam prawo i dane do oceniania kwalifikacji moich robotników. Maszyny naprawia się nie językiem, a rękami. Mechanizacja wymaga wykwalifikowanych robotników, a nie wykwalifikowanych agitatorów.
— Pan doskonale zrozumiał, że robotnicy-ko-