Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmieć mi pan na podłogę, — wskazał głową na wygniecioną tiubetejkę. O co chodzi?
— Brygady Tarełkina i Kuzniecowa nie wyszły do roboty.
— Dlaczego?
— Powiadają, że trzeci dzień nie otrzymują machorki. Nie dacie machorki, nie będziemy pracować!
— Niech pan im powie, że machorka jutro będzie, ewentualnie pojutrze. Niech pan powie, że nie nadszedł jeszcze transport ze Stalinabadu. No, wie pan sam, co trzeba powiedzieć. Poco przychodzi pan do mnie z takiemi głupstwami?
— Mówiłem, wyjaśniałem, tłomaczyłem, — groch o ścianę. Nie pójdziemy i już. Już wczoraj sarkali, nie chcieli wychodzić, lecz ich namówiłem, obiecałem, że dzisiaj będzie. A teraz nawet słuchać nie chcą: „Bujać to my, a nie nas — powiadają. Dawać machorę i szlus!“ Nie wyjdą. Ja ich znam.
— Co więc pan chce ode mnie? Skąd ja wezmę machorkę? Niech pan się zwróci do Jeremina.
— Ależ niema machry, ani jednej paczki niema. Wszystko już do góry nogami przeszukałem.
— Więc co ja mogę pomóc?
— Trzeba ich skłonić! Niech towarzysz inżynier z nimi pogada. Może pana posłuchają.
— Dobrze, pójdziemy. Pójdziemy razem, — zwrócił się Czetwiertiakow do Połozowej i Clarka. — Zaraz znajdziemy kogoś, kto przeprowadzi was na odcinek.