Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mię. Clarke ze zdziwieniem namacał ją ręką i naraz prysnął śmiechem. To, co przyjął za rękojeść kindżału, okazało się butelką wódki, sterczącej z tylnej kieszeni spodni.
Clarke pomaszerował dalej. Ubawił go szczerze cały incydent — pierwsze niepowodzenie w poszukiwaniach egzotyki. Przypomniał sobie długie opowiadania o basmaczach, skaczących po górach na zwinnych koniach afgańskich i uśmiechnął się. Zakrawało to wszystko na balet.
Wszedł na werandę, przekręcił klucz i zapalił elektryczność. Szybko począł się ubierać, zdjął kołnierzyk i rzucił go na stół. Na stole, starannie rozłożony na środku, leżał arkusz papieru z jakimś rysunkiem. Clarke nachylił się i uważnie się przyjrzał.
Na papierze zwykłym ołówkiem narysowany był nieudolnie pociąg, obok pociągu okręt i z prawej strony kilka wysokich domków. Nad domkami łacińskiemi drukowanemi literami napisane było „Ameryka“. Nad rysunkiem szła długa strzała. Strzała wskazywała kierunek pociągu i statku i opierała się o słowo „Ameryka“. Na dole arkusza narysowane były czaszka i dwie skrzyżowane kości.
Clarke długo i uważnie studjował rysunek. Sens hieroglifów był jasny. Oznaczało to: „Wyjeżdżaj szybko zpowrotem, nie wyjedziesz-zakatrupimy.
Na Clarka po raz drugi powiało mrozem. Obejrzał pokój. Gdy wychodził stąd — żadnego listu na stole nie było. Drzwi były zamknięte na klucz. Podszedł do okna i pchnął je ręką. Okno zwewnątrz było zamknięte. Clarke jeszcze raz obejrzał pokój. Na-