Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twój pociąg beznadziejnie opóźnia się i nie jest wstanie dogonić wyznaczonego czasu. I, zamiast tego, aby trzeźwo zdać sobie sprawę, że winne tu są nieporządki w ogólnym rozkładzie, lub krzyżujące się gdzieś o tysiące kilometrów szyny przyczyn, oraz minutowe opóźnienia, które pomnożono przez przestrzeń, wyrastają w tygodnie i miesiące, — pomyślałeś, tak jak kiedyś ja, że winne są pionki bezwolne, obsługujące twój nieszczęsny pociąg: podstępny maszynista lub tępy dróżnik, traktujący z niezmąconą obojętnością kwestję, czy przyjedziesz na czas. No, chodźmy, Nik. Wiem, że ci ciężko, żeś bardzo samotny. Nie zostawię cię w takim stanie. Chodźmy do mnie. Gwiżdżę na Niemirowskiego. Zostanę u ciebie, dopóki nie uśniesz.
Wracając z burzliwego posiedzenia do domu, Clarke potknął się nagle koło wielkiego klonu o jakiś długi przedmiot i omal nie upadł. Przy bliższem przyjrzeniu się, przedmiot okazał się ludzkiem ciałem, rozpostartem na ziemi, twarzą wdół. W plecach leżącego na wysokości pasa sterczała błyszcząca rękojeść kindżału.
Po krzyżu Clarka przebiegł mróz. Basmacze?[1] Tutaj w mieście? A może, vendetta meksykanska na miejscowy sposób?
Nie wiedział co robić. Zawołać ludzi? Wokoło nie było żywej duszy.

Nachylił się nad leżącym i dotknął jego pleców. Błyszcząca rękojeść potoczyła się z brzękiem na zie-

  1. Basmacz — bandyta.