Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawiłem we wsi, a i dzieciakowi drugi roczek już pójdzie. W chacie podłogi, bracie poprawić trzeba, belki napewniaka osiadły. Myślę na jesień pojechać w odwiedziny.
— Tak... — w zadumie potwierdził tadżyk.
— Jest, gadają, kraj — Kirgizja się nazywa — powiedział po chwili brodacz. — Ciesielskiej roboty wcale nie znają. Z kołków i z wojłoku domy stawiają...
Urwał i widocznie, zamyślił się o tym dziwnym kraju.
Obaj milczeli.
— Odejdziesz z kiszłaku, nie wrócisz, — odezwał się wkońcu tadżyk. — Tylko odejść ciężko. Oj, jak ciężko! Teraz dużo odchodzi. Lekko odchodzą. A przedtem... dokąd pójdziesz? Dla biedaka jeden tylko był kraj — Fergana...
A przyszła posucha. W arykach tylko mętna woda szła. I wszyscy wiedzieli, że nie starczy wody na polewanie. A z jednego aryka od niepamiętnych wieków korzystały dwa kiszłaki. I jeden kiszłak był duży kiszłak i żyło w nim trzech bajów, — och, co za bogaci baje! A w drugim kiszłaku, na kiepskiej ziemi, siedzieli biedacy i czajrykierzy.

A był w wilajecie słynny mirab,[1] wielki mirab. Gdy przejeżdżał przez kiszłak, zbiegali się wszyscy całować jego chałat. Był to mądry, bardzo święty mirab i błogosławiony był ten kiszłak, w którym on się zatrzymywał.

  1. Mirab — osoba zawiadująca podziałem wody.