Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sto w usta Barkerowi, a spocony naczelnik nie przestawał uprzejmie rozkładać rąk.
Wówczas, nieoczekiwanie dla wszystkich, milczący dotąd rosjanin odezwał się w poprawnej angielszczyźnie:
— Proszę pana, niech się pan nie denerwuje. Ustąpiłbym chętnie panu miejsca i żadnej ochoty latać nie mam. Mam jednak odpowiedni rozkaz, muszę lecieć i to lecieć poza wszelką kolejką. Ani pan, ani moje życzenie nic tutaj nie zmieni. Samolot może wziąć tylko trzech. Jeden z panów, musi zostać i odleci pojutrze następnym aparatem.
Ze zdziwienia Barker na kilka sekund zaniemówił, lecz gdy odzyskał już równowagę, jeszcze raz oświadczył, że sam jeden nie zostanie.
Spór się przeciągał. Pilot, czekający cierpliwie końca, spojrzał na zegarek, machnął ręką, powiedział coś do naczelnika i kazał wszystkim iść za sobą.
— Dlaczego przedtem nie można było wziąć czterech, a teraz nagle można? — tryumfując zapytał rosjanina Barker.
— Mówi, że weźmie mniej paliwa i jakoś dowiezie. Normalnie ponad trzech nie bierze. Ciężki przelot, nad górami, odpowiedział rosjanin.
Berker cofnął się nieco.
— A może rzeczywiście zrezygnujemy z dzisiejszego lotu? — zaproponował Murri’emu. — Naraz zbraknie mu paliwa...
— Wszak proponowano to panu z samego początku.