Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Barker umilkł, ale powlókł się ulegle ze wszystkimi, ku oczekującemu samolotowi.
— Ten rosjanin, widocznie, to jakaś wpływowa osoba, — zwrócił się półgłosem do Murri’ego Clarke. Prawdopodobnie, ktoś z członków rządu.
— Może z Gepeu? — zmrużył oko Murri.
— Chyba nie. Musi to być jakaś popularna osobistość. Zauważył pan, jak na wszystkich przystankach od Aktiubińska znali go i witali się, jak ze starym znajomym?
Murri kiwnął głową.
...W Termezie wydało się amerykanom po wyjściu na lotnisko, że upadli na rozpaloną płytę. Termometr na skrzydle samolotu wskazywał 70°. Gorące powietrze przylgnęło do twarzy, jak ręcznik, umoczony we wrzątku.
Rosjanina, tak samo jak w Samarkandzie, spotkali tu jak starego znajomego. Clarke zamienił z Murrim znaczące spojrzenie.
Gdy wsiedli ponownie do samolotu, rosjanin oznajmił, że będą musieli przez niego zboczyć cokolwiek z drogi, przedłuży to ich podróż na pół godziny. Samolot musi go wysadzić w Saraj-Kamarze i dopiero potem poleci do Stalinabadu.
Clarke i Murri uprzejmie odpowiedzieli, że to nie ma znaczenia, — chętnie się przejadą.
Za Termezem samolot latał, nie zbaczając, wzdłuż koryta Amu-Darji. Wdole rozpościerał się kraj z bajki dziecinnej. Ziemia leżała napęczniała i czekoladowa, jak piernik. W rzece płynęła kawa