Strona:Bronisław Rejchman - Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wydać mapę części kraju obcego, już-to dla celów naukowych, już może ze względu na planowaną „anneksyą.“
Wśród téj rozmowy zbliżamy się do Pilicy. Przedewszystkiém uderza oczy nasze na wzgórzu postawiony piękny dom, vulgo pałac, który nowy właściciel odbudował. Dla uwieńczenia dzieła odbudowuje się także stary mur zamkowy, tak że dwór będzie miał pozór małéj forteczki. Ponieważ Pilica leży blisko niemieckiéj granicy, więc wypada sądzić, iż „utwierdzenie“ to przeciwko Niemcom jest skierowane. Bardzo pięknie! — więc będziemy z zamku pilickiego oczekiwali obrony od coraz bardziéj wyrastającego najazdu Niemców, w południowo-zachodnich powiatach kraju. Zamki obowiązują[1].
Wjeżdżamy do miasta. Wcale nie pozorne. Gdy przebywamy rynek, pytają się nas Żydzi, czy nie potrzeba nam koni. Odpowiadam, że potrzeba, w skutek czego zacny mój towarzysz robi uwagę, że takie głośne wyjawienie potrzeby koni może wywołać drożenie się furmanów. Według mnie jednak, chcąc jak najtaniéj pojechać, trzeba wywołać jak największą konkurencyą i dlatego należy dać jak największy rozgłos swojemu żądaniu. Zresztą choćby nas trochę zdarli, to przecież warto uczynić doświadczenie na faktorach, którzy pozyskali u nas tak obszerną literaturę.
Zajeżdżamy do traktyerni p. Jurkowskiego, gdzie się zachwycamy smakiem i rozmiarami befsztyku, pozwalając sobie potrochu drwić z pierwszorzędnych restauratorów warszawskich, którzy zapewne w skutek „zbytniego pośrednictwa“ muszą dawać befsztyki małe, drogie i smażone na fryturze. Ale dobre wrażenie pilickiego befsztyku zostaje usunięte przez szwargot naprawdę zbytecznych pośredników, których może sześciu weszło do sali jadalnéj, proponując jednę i tę samę furę.

Po długich rozprawach zgodziliśmy wreszcie furmankę do Buska (11 mil) za 8 rs. tak jak nam z Zawierciu zapowiedziano. Zapłaciliśmy faktorowi prawdziwemu, ale przyczepił się jeszcze „zbyteczny pośrednik“ w postaci głuchoniemego, któregośmy z początku wzięli za lokaja restauracyi, bo z nas palta zdejmował, walizki znosił i td. Zdawało mi się, że ten ochotniczy lokaj głucho-niemy więcéj zasłużył na datek niż dumni lokaje restauracyj warszawskich, którzy przecież od właściciela otrzymują zapłatę za podawanie zwierzchniéj odzieży.

  1. Pomiędzy napisaniem a wydrukowaniem tych słów zaszedł wypadek, wyłączający podobne nadzieje (!) a przypominający raczéj zasadę: sic vos non vobis...