Strona:Bronisław Rejchman - Wrażenia z podróży po południowych okolicach Królestwa Polskiego.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łacyk, kawałek szosy a nawet i drogi żelaznéj dla użytku gospodarczego; karczma, do któréj nam zajechać radzono, była tak nędzną, żeśmy nie dostali w niéj ani mleka ani chléba ani nic innego. Pozwolono nam jednak bezinteresownie, przesiedziéć w brudnéj izbie szynkownéj, zanim się konie nie podpasą i odpoczną.
W téj okolicy natura gruntu już się zmieniła. Zamiast rędziny napotykamy glinę mamutową, którą słynie ziemia Proszowska.
W Proszowicach uderzyły nas znowu świeże ślady znacznego pożaru. Klęska ta powtarza się w miasteczkach naszych corocznie i rzecz dziwna, że przy swych złych stronach, nie wywołuje dobrych następstw które-by mieć powinna. Zdawało-by się, iż po większym pożarze ludzie bywają tak nastraszeni, że powinniby zrzucić z siebie tradycyjną ospałość i utworzyć organizacyą dla zapobiegania podobnym klęskom. Organizacya taka może-by miała i inne pożyteczne strony: zbliżyła-by do siebie pojedyńcze jednostki i wlała-by w nie przekonanie o korzyści stowarzyszeń. Nadto po pożarze, na miejscu zapadłych, niewygodnych chałup, z nieczystemi podwórzami, powinny-by stanąć wygodniejsze i czystsze siedziby, ale gdzież tam!... Zaledwie strach minął, już każdy żyje tylko dla siebie i na miejscu oczyszczonych przez ogień brudów, powstają nowe...
W Proszowicach rozstaliśmy się z p. Kontkiewiczem, który się udał do Galicyi, dla nabycia szerszego poglądu na zauważone fakta. Pozostali trzéj, udaliśmy się na poszukiwanie trzeciego delegowanego przez ministeryum geologa, który według zasięgniętych wiadomości miał się udać do Słomnik.
Oczerniono przed nami Słomniki, jako bardzo nędzne i brudne miasteczko. Tymczasem znaleźliśmy je jeśli nie lepszém, to przynajmniéj takiém-że jak Proszowice. Mówię zaś to bardzo bezinteresownie, gdyż miejsce, gdzieśmy popasali, wcale nie usposabiało do uprzedzeń na korzyść tego miasteczka. Było-to coś w rodzaju wędlarni, gdzie ma się rozumiéć nie brakło piwa a tém bardziéj wódki i gdzie atmosfera wzbudzała głęboki szacunek dla starożytności wyrobów sztuki masarskiéj.
Przed tym przybytkiem na długiéj ławie siedziało kilka indywiduów z typowo-małomieszczańskim wyglądem. Kilku innych stało na rogu, siedzieli w zamyśleniu, lub rozmawiali ospale. Nie byli pijani. Przemówiłem do nich, pytając się o urodzaje i t. d.
— Czém się mieszczanie Słomniccy głównie zajmują? — zagadnąłem w ciągu rozmowy.
— A, proszę pana, jak zwykle mieszczanie. Orzą, sieją...
— A rzemiosła?